Recenzja serialu

Pod sztandarem nieba (2022)
Isabel Sandoval
Thomas Schlamme

Bóg kazał mi to zrobić

Mimo szerokiego kontekstu "Pod sztandarem nieba" pozostaje przede wszystkim opowieścią o dwóch osobach: o Jebie i jego podróży przez zwątpienie ku oświeceniu oraz Brendzie, której odebrano życie
Może to jeszcze nie biblijna apokalipsa, ale pod Jebem Pyre'em zapada się grunt i kruszeje opoka wiary, która była dla niego oparciem, odkąd tylko sięgał pamięcią. Łatwo to zrozumieć, bohater nie może bowiem wyrzucić z głowy obrazu kilkunastomiesięcznego dziecka, któremu oderżnięto głowę, i zamordowanej brutalnie młodej matki. Pyre nigdy nie zetknął się z niczym podobnym.


Bo nie dość, że w małym miasteczku, gdzie jest detektywem, nigdy takie rzeczy się nie zdarzały, to jeszcze miejscowi żyją tu w wyjątkowo bliskiej religijnej wspólnocie. Jako że każdy zwraca się tu do każdego per "bracie" lub "siostro", zbrodnia wydaje się mieć wymiar niemalże kainowy. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że fikcyjne miasteczko leżące gdzieś pod Salt Lake City to praktycznie drugie Stepford, gdzie żony chodzą jak w zegarku, a mężowie robią to, co według ducha i litery mormonizmu do obowiązków mężów należy. I coś w tym pewnie jest.

Pyre – którego nazwisko zapewne nie przypadkiem znaczy tyle, co stos pogrzebowy – to jeden z nich, głowa rodziny i człowiek pokornie gnący kark przed krzyżem. W wyniku splotu dramatycznych i brutalnych zdarzeń, rozdarty między poczuciem zawodowego obowiązku a prawie że plemienną lojalnością, będzie musiał przejść wewnętrzną próbę sił. Wszystko wskazuje bowiem na to, że sprawcą jest członek ścisłego mormońskiego kręgu.

Samo kryminalne dochodzenie w sprawie podwójnego morderstwa wydaje się proste, bo na miejscu od razu zostaje zatrzymany mąż i ojciec ofiar. Z każdym kolejnym przesłuchaniem początkowo klarowny obraz jednak mętnieje. Serial, wywiedziony z reportażu Jona Krakauera, podzielony jest na trzy płaszczyzny narracyjne, z których ta podstawowa, będąca kroniką owego śledztwa, a zarazem procesu odchodzenia Jeba od wiary (albo raczej innego ulokowania swojej duchowej potrzeby) jest zdecydowanie najciekawsza.


Ciekawej perspektywy dodaje fakt, że Pyre'owi partneruje Bill Taba, z pochodzenia rdzenny Amerykanin, który patrzy na mormońskie obyczaje i styl życia okiem sceptyka. Ich relacja, przyjacielska, acz twarda, opiera się więc na wspólnym niezrozumieniu, co brzmieć może skądinąd paradoksalnie, ale dzięki temu ich konwersacje prowadzą do interesujących refleksji. Z czasem Taba jawi się wręcz jako diabeł kuszący Jeba, dosłownie, frytkami, lecz służy mu także jako głos rozsądku dochodzący gdzieś spoza kongregacji.

Scenarzystę Dustina Lance'a Blacka bardziej od odpowiedzi na pytanie, kto zabił (to wiemy od lat) i dlaczego (to również wiemy), interesuje krytyka i rozkład na czynniki pierwsze toksycznych zależności panujących w hermetycznej religijnej wspólnocie, w której sam się przecież wychował. I choć ogółem udaje mu się nakreślić przejmujący i równocześnie przerażający portret zamkniętej, fanatycznej społeczności, która poprzez ideologię ekskluzywności popycha wiernych nie tylko do zbrodni, ale i nakłania do pogardy, to retrospektywy nie są już tak angażujące.

O ile jeszcze broni się ta o zamordowanej kobiecie – wyzwolonej i chodzącej swoimi ścieżkami, ale jednak wierzącej Brendzie – odmalowująca jej rodzinne relacje w grupie, o tyle ta przybliżająca korzenie wiary jest słabiutka. Rozumiem iście publicystyczne zacięcie i szczerą chęć zaadaptowania całej książki Krakauera, ale jest to decyzja błędna, bo przebitki z XIX wieku, które raz rozwadniają fabułę, raz niepotrzebnie ją zagęszczają, zrealizowano na poziomie pozostawiającym sporo do życzenia. Black chciał zapewne wgryźć się w religijne niuanse i wyjaśnić motywację człowieka bądź ludzi stojących za mordem, ale jego starania są przytłaczające i niepotrzebne. Już główne linie fabularne wystarczą, żeby wysnuć swoje własne konkluzje.


Rodzina Laffertych, z której pochodzą zarówno ofiary, jak i podejrzani, nazywana miejscowymi "Kennedymi", mimo swojej żarliwości nie od początku jawi się jako ściśle fundamentalistyczna; jak się okazuje, na skraj doprowadzą ją czynniki zewnętrzne oraz zwyczajna ludzka chuć. Black usilnie stara się podkreślić, że jedyna słuszna droga to droga z dala od religijnego formatowania, przez co gubi mu się po drodze człowiek i jego charakterologiczne zniuansowanie.

Mimo szerokiego kontekstu "Pod sztandarem nieba" pozostaje przede wszystkim opowieścią o dwóch osobach: o Jebie i jego podróży przez zwątpienie ku oświeceniu oraz Brendzie, której odebrano życie i złamano marzenia w imię egoistycznych, sekciarskich rojeń. I choć nie zawsze jest to historia opowiedziana subtelnie, a czasem wręcz ubita na papkę, trzeba przyznać, że posiada należyty nerw i angażuje zarówno na poziomie postaci, jak i samej fabuły. 
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones